Poznański półmaraton okiem Słonika

Utworzył: / środa, 08 czerwiec 2016 / Bez kategorii

1 2

Nic tak nie cieszy jak kolejne zawody, które udało się szczęśliwie ukończyć, notując przy okazji satysfakcjonujący wynik. O tym, że nie do końca wszystko zależy od sportowca, przekonujemy się na trasie, gdzie mogą zaskoczyć nas choćby niekorzystne warunki atmosferyczne. Cóż, trzeba sobie radzić w każdych warunkach – tak jak Słonik podczas poznańskiego półmaratonu. Jakie są jego wrażenia? Zapraszamy do lektury.

Zrealizuję swój cel!

Nie ma się co oszukiwać – ostatnimi czasy bliżej mi biegowo w góry niż na ulicę. Są jednak dwa bardzo bliskie mi biegi. Jeden to Poznań Maraton, a drugi Poznań Półmaraton. Istnieją oczywiście też inne zawody w których biegałem i które dobrze wspominam, lecz poznańska wiosenna połówka i jesienny maraton najbardziej mnie przyciągają. Powtórzę pewnie kolejny raz, że są to dla mnie biegi bardzo ważne – miejsce, atmosfera, znajomość trasy i niesamowici kibice z rodziną i przyjaciółmi na czele.

Biegi górskie są nie do końca przewidywalne. Biegnąc na tej samej trasie, nie zawsze trafia się na takie same warunki pogodowe. Ulica, a w szczególności ta wybierana na wiosnę lub jesień, jest łatwiejsza do wyczucia. Poza tym, są to trasy atestowane, na których zawsze chce się powalczyć o jak najlepszy wynik, a najlepiej o nową życiówkę. Cel na ten bieg był jasny – pobić swój rekordowy rezultat. Założyłem wersję minimum złamać 1:18:… Wersja lux to już poniżej 1:17:… Łatwo jest wyznaczyć cel, nie zawsze łatwo go zrealizować. Szczególnie, że moja życiówka w półmaratonie utrzymuje się od 2014r. właśnie z poznańskiego półmaratonu. Moje przygotowania też nie były ukierunkowane pod ten właśnie wyścig. Decydując się na start w Zimowym Ultramaratonie Karkonoskim, wiedziałem, że muszę skupić się na sile, kilometrach oraz kilku wyjazdach w góry. Jestem jednak zdania, że z takiego treningu, będąc na takim poziomie, na jakim jestem, da się powalczyć również w biegu ulicznym na dystansie półmaratonu.

Deszczowe „wsparcie”

Zagadką jest zawsze pogoda. Czy nie będzie za ciepło, czy nie będzie za bardzo wiało… itp. Tego dnia wszystko było wręcz ideale, a małym problemem był jedynie deszcz, który padał przed biegiem i wszystko wskazywało, że padać będzie podczas biegu. Spokojnie – przecież to nie pierwszy start czy trening w takiej aurze. Biec trzeba swoje i realizować założony plan. W tym roku była nowa trasa. Zaliczyłem ją na plus, bo znałem ją dobrze i wiedziałem czego mogę się spodziewać. Od początku biegłem swoje.

Od jakiegoś czasu sądzę, że najważniejsze to realizowanie swoich założeń i nieoglądanie się na innych. Oczywiście, jeśli jest możliwość podłączenia się do jakieś grupki biegaczy, to dlaczego nie skorzystać. Łączy nas przecież podobny cel. Tak na około 5 km pojawiła się grupka 8 osób z wieloma znajomymi twarzami. Pokonujemy kolejne kilometry razem, tempo bardzo mi odpowiada. Deszcz sobie pada, a woda w koleinach na ulicy bywa momentami mało komfortowa. Cóż poradzić – takie warunki. Przed 10 km jest Ania i znajomi, od których dostaję wsparcie. 10 km mijam idealnie według założenia, ale zdaję sobie sprawę, że dalej nie będzie łatwo.
Liczna grupa delikatnie się rozerwała. Ktoś został z tyłu, ktoś inny delikatnie podkręcił tempo. Zostaje nas czterech – Szymon, Adam i nieznajomy kolega, który biegnie bardzo specyficznie. W każdym razie, zaczyna się najbardziej pofałdowany odcinek trasy.

Praktycznie od podbiegu na ul. Hetmańską aż do skrętu w ul. Arciszewskiego cały czas profil jest mało korzystny. Zdawałem sobie sprawę, że tu będzie najtrudniej. Widzę, że jest problem z utrzymaniem tempa, a w okolicy ul. Głogowskiej mam chyba najtrudniejszy moment biegu. Walczę, nie odpuszczam! Wiem, że po 14 km czeka na mnie Karolina z żelem, który na 100% da mi zastrzyk energii. Jest tam, gdzie się umówiliśmy. Odbieram od niej hydro żel SQUEEZY i błyskawicznie go pochłaniam. Grunwaldzka już coraz bliżej. Delikatnie odrywam się od Szymona i Adama, za mną utrzymuje się nieznajomy z naszej grupy. Jest skręt w Grunwaldzką, następnie dobiegamy do ronda, nawrót o 180 stopni i już tylko bardzo długa prosta do mety :). Wiem, że z czasem nie jest idealnie. Postanawiam w miarę rozsądku podkręcić tempo. Teraz trwa już samotna walka. Widzę przed sobą kolejne osoby – wiem, że część z nich uda się dogonić. Przy ul. Bułgarskiej jest znowu Karolina, która krzyczy i dodaje mi siły.

Meta tak blisko…

Układam sobie w głowie kolejne skrzyżowania. Grochowska, Przybyszewskiego, Matejki… To mnie dodatkowo mobilizuje. Na maratonie zadziałało, to teraz też musi! Cały czas, kogo mogę, próbuję wyprzedzić. Niestety, nie ma zbyt wiele osób w moim zasięgu. Jest 20 km i widzę Janusza, z rad którego często korzystam. Krzyczy, że mam się rozluźnić i trzymać tempo. W tym samym momencie zostaję wyprzedzony przez 2 osoby. Jedna z nich, jak się później okazuje, to internetowy znajomy Grzegorz. Krzyczą, że mam się z nimi zabrać. Próbuję ich nie zgubić. Końcówka jest z górki, a ja biegnę już na rezerwie. Cały czas nie wiem czy uda się osiągnąć życiówkę – wierzę jednak, że tak! Skręt na targi, tłum krzyczy, ostatnie 200 metrów po megamokrym dywanie. Nie widać zegara, jest uszkodzony. Dopiero kilka metrów przed metą widać czas… Jest, udaje się wykręcić 1:17:27 – plan minimum osiągnięty! :) Nie będę ukrywał, że po cichu liczyłem, że być uda się dobiec poniżej 1:17:00. Jednak ten wynik również cieszy, bowiem rekord życiowy o 39 sekund pokazuje progres. Zastanawia jedynie jedna rzecz – jakby się biegło, jeśli nie padałby deszcz? Poza tym, na trasie były wyśmienite warunki. Temperatura super, wiatru brak, tylko dużo wody… No, ale jest, jak jest i będziemy walczyć dalej!

4

Autor: Dominik Włodarkiewicz

Facebook: Vege Słonik

Zdjęcia: SportoweZary.pl

DO GÓRY